26 gru 2012

Na plusie


Było pięknie, biało i świątecznie aż do... Wigilii... a potem zrobiło się na plusie i przyszła wiosna. I gdyby nie choinka i karp na stole można by pomyśleć że to Wielkanoc. 

Mam nadzieję że Święta minęły (albo wciąż jeszcze mijają) wszystkim jak najlepiej, pomimo zmian pogodowych, kapiącej z dachu wody i szalejącej (podobno) grypy :)))

A tymczasem tęsknie za zimowym Gdańskiem i morzem ;)


21 gru 2012

Zimowe uzależnienie


Święta idą wielkimi krokami. Szał porządków, zakupów i załatwiania spraw, które zawsze jakimś dziwnym trafem przypominają się nam właśnie w tym szalonym okresie. Nagromadzenie wszystkich spraw powoduję że doba skurcza się do minimum a perspektywa zbliżających się Świąt raczej męczy niż cieszy. Postanowiliśmy więc trochę sobie odpuścić, a sprawy konieczne ograniczyć do minimum (ostatecznie nikt nie umrze jeśli okna nie będą umyte a dywan wytrzepany ;) ). 
W ostatni weekend zrobiliśmy sobie mega przyjemność i uciekliśmy tam gdzie jest cicho i spokojnie - do zimowego Kazimierza Dolnego*, dopiero teraz można poczuć jego kameralność i nieco prowincjonalny charakter. Zimą Kazimierz wydaje się miniaturowy, zatopiony między okoliczne wzniesienia, przykryty kołdrą śnieżnego puchu zachęca do przesiadywania tam gdzie jest miło i przyjemnie.


Herbaciarnia Galeria u Dziwisza wita nas od progu nastrojową muzyką i aromatycznie pachnącym ciepłem, z fotele zerka leniwie zaspany kot. Wnętrze, niezbyt duże ale przytulne, wypełniają meble z targów staroci i antykwariatów, miękkie światło świec, piękne obrazy, ciekawe grafiki, książki. Zmarznięci spacerem zanurzamy się w wygodne, pluszowe kanapy i otulamy przyciszonym gwarem gości. Nie pozostaje nam nic innego jak delektować się chwilą, zatopić w myślach i grzać dłonie przy imbryczku aromatycznej herbaty. A wybór jest tu naprawdę bogaty - zielonych, białych, czerwonych, czarnych i aromatyzowanych. Trudno się zdecydować, czy wybrać taką której nazwa wydaje się nam znajoma czy może raczej raczej zaryzykować i wybrać nieco tajemniczo brzmiąca Dziwiszówkę czy poetycką Dwa Księżyce. Do herbaty koniecznie zamawiamy ciasto. I tu pojawia się kolejny dylemat: szarlotka z cynamonem, tradycyjny sernik, makowiec czy może firmowy tort Dziwisza – piszinger, czyli wafel z kremem? Cokolwiek wybierzemy i tak zniknie w mgnieniu oka rozpływając się w ustach. Wielbicieli domowych nalewek, dobrej kawy i gorącej czekolady także czekają gorące rozterki. Wszystkiego nie sposób spróbować za jednym razem więc konieczna będzie następna wizyta. Tym bardziej że ta herbaciarnia uzależnia – uzależnia atmosferą, ciepłem, pięknym wnętrzem, zaspokaja tęsknoty podniebienia i duszy. Nad filiżanką gorącej herbaty możemy zapomnieć o hałasie świata, skupić się  na chwili, która właśnie przemija, wielbić niedoskonałość oraz nieśmiałą próbę osiągnięcia czegoś znośnego w nieskończoności... I choć na parę dłuższych chwil uciec przed skrzypiącym na dworze mrozem.




*zimowy Kazimierz jest piękny w odróżnieniu od tego letniego kiedy jest tam tłoczno gwarno i nieco pospiesznie, momentami nawet jarmarcznie ;)

7 gru 2012

Sen zimowy


- W gruncie rzeczy - odezwała się po chwili - zapadłyśmy w sen zimowy. Nikt już tu nie może wejść ani stąd wyjść!


Śnieg zaczął padać w  n o w y  sposób*. Przybywa go i ubywa. Ludzie w ciemnych płaszczach i czapkach są do siebie podobni. Jak klony. Zerkam na ten biały krajobraz znad laptopa. Trochę się lenię, trochę czytam o fotografii. Fajnie tak nawet. Laptop, ciepła herbata z cytryną i ja. Książki czekają poukładane w stosik przy regale (na który zdecydowanie już żadna książka się nie zmieści, trzeba będzie pomyśleć o nowym). Pogoda trochę usypia, w śniegu toną wszystkie dźwięki. Kot cicho  przewraca się z boku na bok. Nadszedł czas na sen zimowy :)

Przeglądam archiwalne numery Pokochaj Fotografię - spodobał mi się artykuł o instagramie Piotra Chlipaskiego i projekt "36 klatek" Stefana Piektrykiewicza.

A po za tym ciekawy wywiad z Jerzym Lewczyńskim.


* cytaty pochodzą z jednej z moich ulubionych "zimowych" książek - Córka rzeźbiarza Tove Jansson.


3 gru 2012

Grudzień, śnieg, pierniczki....

 
Grudzień jest.
Śnieg jest.
Pierniczki już dawno upieczone*.
Przedświąteczna muzyka już gra.

Powolutku wprowadzam się w przedświąteczny nastrój. Lubie te wszystkie małe przyjemności i drobiazgi które kojarzą mi się ze Świętami, ograniczam do minimum "przedświąteczny stres". Chciałbym żeby było miło i przyjemnie, bez zbędnej przesady, bez perfekcjonizmu. 
Fran Sinatra i Dean Martin już śpiewają w tle. Rozpływam się w marzeniach :)

Zaczynam odliczanie :)


*******
*razem z mamcią kolejny raz na Święta pieczemy pierniki według przepisu Małgorzaty Kalicińskiej z książki Kuchnia znad Rozlewiska. Są genialne! Jedyna ich wada - trzeba je przygotować na około miesiąc przed Świętami ;)

30 lis 2012

Listopad od kuchni


To nie jest mój ulubiony miesiąc. Jest szary. Kojarzy mi się z zimnem, deszczem i przejmującym chłodem, lepkim i wilgotny, który wciska się nawet w najmniejsze zakamarki, pod swetry i czapki. Listopad jest trochę jak pełzający robak przed którym nie ma się gdzie schować. A skoro nie jest to mój ulubiony miesiąc, muszę mieć taktykę jak go przetrwać by dotrwać do kolorowego i radosnego grudnia, kiedy to w ferworze przedświątecznego szaleństwa zapominam o pogodowej aurze :)

W tym roku w listopadzie uratowała mnie nowa książka Murakamiego, nowa edycja płyty Lany Del Rey (wiem wiem, co niektórzy sądzą na temat jej głosu i nie będę z tym dyskutować, mnie jednak podobają się jej teksty i nieco mroczne melodie, idealne na listopadowe wieczory z kieliszkiem wina), wyjazd do Jastrzębiej, wyjątkowe miejsce które odwiedziłam w ostatni weekend (muszę o nim napisać) i wysyp nowych magazynów takich jak KUKBUKSmak czy Zwykłe Życie. Choć w dużej mierze są to wydawnictwa poświęcone kuchni i gotowaniu, a ja ani ekspertką ani wybitna entuzjastką kuchni nie jestem, to lubię jednak dostać do ręki coś więcej niż tylko gazetę z przepisami. Jestem estetką i lubię wszystko co ładne :)

Pozostając w tematach kulinarnych. W księgarniach jest też nowa książka Nigelli Lawson Nigellissima. Jak zawsze w przypadku czy to programów czy to książek tej pani jestem zachwycona. Nigella, która przekonała mnie że przygotowywanie posiłków nie musi być nudne i męczące, że nie wymaga ode mnie perfekcji, może być bardzo proste i spontaniczne a przede wszystkim gotowanie  ma cieszyć ciało i duszę. Mam wiec kolejna pozycję na liście do Świętego Mikołaja :)

29 lis 2012

Moje M


Moje miasto przestrzeni rozbitek śpiewała Maria Peszek. Czasem go nie znoszę. Ostatnio jakoś bardziej niż kiedyś. Może to przez niezbyt sprzyjającą listopadową aurę, a może dlatego że za bardzo osiadłam na moich peryferiach. Rzadko bywam. Pomyślałam wiec, że może fajnie było by odświeżyć trochę ścieżki którymi kiedyś chodziłam, kiedy życie toczyło się trochę innymi torami, bardziej energicznym tempem. Co prawda idzie zima, a to pora kiedy niezbyt się chce spacerować... Na rozgrzanie, gdy już ewentualnie całkiem odmarznę - chwile zadumy nad kubkiem gorącej czekolady :)

23 lis 2012

Pilëce





















W listopadzie nad morzem jest super.
Trochę pada, trochę wieje (czasem dość mocno), trochę świeci słońce. Ale i tak jest super. Puste plaże, cisza i spokój. Nadmorskie miasteczka, wyludnione i uśpione, z pozamykanymi na siedem spustów knajpkami i pensjonatami, czekają na kolejny sezon. Nieliczni turyści, jakby zagubieni w czasie i przestrzeni. 

To trochę surrealistyczny widok gdy wyjeżdża się z tłumnego i pełnego ruchu miasta.  
Trzeba s przyzwyczaić. 
Ale tak właśnie można odpoczywać. 

Pierwszy zamysł by taki żeby udokumentować na zdjęciach właśnie tą pustkę i bezruch, puste uliczki, pozamykane bary, kempingi i pensjonaty. Jednak ten widok wydał mi się zbyt przygnębiający, gdy tym czasem za wąskim pasmem drzew rozlegał się znajomy szum. Mała kamienista plaża i wzburzone listopadowe morze przyciągają. I znów mam mnóstwo podobnych zdjęć. 




















Jastrzębia Góra czyli po kaszubsku Pilëce. Latem wręcz przeludniona, późną jesienią zamiera. Podobnie jak Gdańsk przywitała nas nieco chłodno i niezbyt zachęcająco. W kałużach odbijały się nieciekawe i obskurne budki z tandetnymi szyldami zapraszającymi na "lody włoskie", "gofry"i "kebab", zasłonięte witryny i pozamykane sklepy.
Na szczęście po kilku godzinach wyszło słońce i okolica pokazała się nam ze znacznie lepszej strony. Piękne skarpy, Lisi Jar, kamieniste plaże, księżycowy piasek*, w oddali przepływające statki. Zrobiło się romantycznie...


**********
Fakty:
Wybierając się do Jastrzębiej Góry dobrze jest zrobić zakupy po drodze np. w Trójmieście albo chociaż we Władysławowie (w Jastrzębiej namierzyliśmy tylko jeden czynny, za to kosmicznie drogi sklepik z bardzo podstawowymi artykułami).
O tej porze roku nie należy się nastawiać na możliwość zjedzenia świeżej i dobrej ryby - w mieście zlokalizowaliśmy dwie (!) czynne restauracji, jednak ich ceny a i po trosze menu mocno nas odstraszyły. Reszta przybytków serwujących jedzenie jest albo zamknięta albo czynna wedle widzi mi się właścicieli (tak np. było z pizzernią którą nam polecił pan z pensjonatu w którym nocowaliśmy).
Kwatery. W tym przypadku nie ma co szukać zwykłych prywatnych kwater, jakie są dostępne latem - lepiej od razu nastawić się na nocleg w ośrodkach całorocznych lub pensjonatach, które nie zawsze są tanie tak jak byśmy chcieli. Jednak można znaleźć naprawdę fajne miejsca, w bardzo dobrym standardzie (czytaj: internet, satelita, niesamowicie wygodne łóżko z którego można patrzeć na morze kiedy pogoda nie sprzyja spacerom!), co o tej porze roku jest jednak bardzo ważne.
Pogoda. W tym przypadku nie należy się nastawiać na pogodowe luksusy. Bałtyk to nie Morze Śródziemne. Bywa chłodno i czasem mało przyjemnie ale na pewno zdrowo i spokojnie. Tak więc jest to, według mnie, wypad dla spragnionych ciszy, spokoju i relaksu.
Rozrywki. No cóż.... po za spacerami i podziwianiem widoków, chyba nie ma ich za wiele w listopadzie, ale być może znajdą się następnym razem, jeśli tylko będzie możliwość znów zawitać do Jastrzębiej Góry.

:)


* księżycowy piasek czyli taki jak na pierwszym zdjęciu; w zależności jak pada światło robi się srebrno-niebieski :)

9 lis 2012

Godzina trzydzieści sześć


Godzina trzydzieści sześć - właściwie tyle czasu spędziliśmy w Gdańsku ponieważ: uno, ku naszemu zdziwieniu nie wjechaliśmy do miasta od strony rafinerii jak to zawsze miało miejsce (absorbujące rozmowy w czasie jazdy nie sprzyjają orientacji) a zupełnie niespodziewanie znaleźliśmy się na trójmiejskiej obwodnicy; due, cel naszej podróży był dalej na północ a dni w listopadzie kończą się zaskakująco wcześnie i szybko.

Gdańsk przywitał nas otulony listopadowym chłodem i przelotnym deszczem. 

Tym razem zaparkowaliśmy przy Targu Węglowym i ruszyliśmy w stronę Bramy Złotej. Potem naszą standardową (choć tym razem mocno skróconą ze względu na bilet parkingowy) trasą: ulicą Długą, która potem przechodzi w Długi Targ, przez Zieloną Bramę na Długie Pobrzeże i wzdłuż Motławy, potem Chlebnicką i Piwną, tradycyjnie okrążyliśmy monumentalny Kościół Mariacki, potem Kozią doszliśmy do ulicy Świętego Ducha. Zajrzeliśmy jeszcze na ulicę Mariacką. Potem znów nad Motławą i Długim Targiem wróciliśmy do punktu wyjścia.

Półtorej godziny minęło niezauważalnie.

Nie było zbyt wielu turystów. Zniknęła większość restauracyjnych ogródków, które latem pełne są przyjezdnych i miejscowych, zniknął jarmarczny gwar i harmider. Neptun przysnął wraz ze stadem gołębi. Kolorowe fasady kamienic jakby nieco poszarzały a w wąskich oknach odbijało się niebo w kolorze worka na kartofle. Gdzieniegdzie w donicach stały chryzantemy - listopadowe kwiaty  i dynie. Było nieco pusto, sennie i melancholijnie, jak to w listopadzie.


29 paź 2012

Znikający słoń i pojawiający się śnieg













W sobotni poranek przetarłam oczy ze zdziwienia. Za moim oknem w środku jesieni sypał zawzięcie gęsty śnieg. Zniesmaczona tym co widzę otuliłam się mocniej kołdrą i kocem, zamieniłam w małą poczwarkę w kokonie i odwróciłam plecami do okna. Obrażona na świat postanowiłam nie wstawać za nim nie zniknie. Niestety nie zniknął - ani w sobotę, ani w niedzielę ani nawet w poniedziałek. Śnieg jak leżał tak leży zadowolony z siebie a ja z wyrzutem patrzę za okno i na dzieci rzucające się śnieżkami (i pomyśleć że jeszcze w piątek wracając do domu szurałam butami w suchych liściach! ). Nawet siedzące na gałęziach wrony wyglądały na obrażone.

Być może gdyby to był grudzień to nawet podskoczyłabym z radości na ten widok, na piękną biel, na całe drzewa pokryte puchem, na pięknie wyglądający las taki cały ośnieżony. I wszystko było by pięknie gdyby nie to że pod warstwą białego puchu są jeszcze zielone liście a drzewa od nieprzewidzianego ciężaru wyginają się niebezpiecznie nad drogą, gdyby nie to że moje buty zimowe jeszcze spokojnie leżą zapakowane w pudełka i  wciąż nie posiadam czapki.......

I w tych o to warunkach mogłabym już całkiem popaść w depresję i  na znak protestu zapaść w sen zimowy gdyby nie to że czasem niespodziewanie zdarzają się małe acz przyjemne rzeczy - a najprzyjemniejszą z tych małych rzeczy jest nowa książka Murakamiego Zniknięcie słonia którą dostałam dziś do moich zmarzniętych rączek (bo oczywiście rękawiczek też jeszcze nie mam).

:)

26 paź 2012

Piątkowa nostalgia


Przechodzę od skrajności w skrajność, od zabiegania w zeszłym tygodniu do bezsensownego nieróbstwa w tym. Wolę jednak to pierwsze. Teraz nie mogę sobie znaleźć ani miejsca ani zajęcia. 

Poszłam do biblioteki. Kręciłam się między półkami. Chyb jestem najbardziej niezdecydowaną  czytelniczką. Nawet nie wiem kiedy minęła godzina. 
Znów wybrałam Murakamiego* przekonana, że przynajmniej się nie rozczaruję. 
Jego bohaterowie nie są postaciami czynu. Bezwiednie poddają się biegowi, często najdziwniejszych zdarzeń**, albo działają pod wpływem innych ludzi, którzy w jakiś sposób ukierunkowują ich życie na kolejne tory. W sumie to dość wygodne. 
Z drugiej jednak strony nigdy nie stoją w jednym miejscu. Ich życie jest w nieustającym ruchu, od jednego miejsca do drugiego, suną na przód choć czasem wolno, czasem niejednostajnie, ale jednak poruszają się, niczym gwiazdy na nocnym niebie.

są w życiu momenty, do których nie można wrócić, i są takie, choć jest ich bardzo niewiele, po za które nie można wyjść. Kiedy przychodzi taki moment, możemy tylko w milczeniu, przyjąć, co nas spotyka, czy jest dobre czy złe. Takie jest życie.***


-----------
Choćbym nie wiem jak bardzo chciała nie zatrzymam przy sobie tych wszystkich jesiennych kolorów; liście stracą swoją barwę, kasztany uschną. Nie uchwyci ich nawet milion zdjęć. Przeminą wraz z nadejściem zimy a potem wiosny. Trzeba będzie czekać do kolejnej jesieni.
-----------

Na Suwalszczyźnie i w górach spadł śnieg, więc oficjalnie, kubkiem domowej gorącej czekolady z chili rozpoczęłam sezon dogrzewania się od środka :)


* Murakami idealnie pasuje na jesień - nie wiem czemu ale takie odnoszę wrażenie (może ze względu na wszechobecną melancholię), po prostu według mnie różne książki pasują mi do różnych pór roku :)
** choć jak czytam Bezsenność w Tokio Bruczkowskiego, to jednak zmienia mi się skala dziwności jeśli chodzi o życie w tym kraju :)
*** Kafka nad morzem

18 paź 2012

Październikowe must have














Ostatnio jestem zabiegana. Pędzę to tu to tam i gdy późnym popołudniem lub wieczorem zasiadam do laptopa ze zgrozą zauważam że mam problemy z złożeniem prostego zdania. Zaglądam odruchowo na te same strony i właściwie nawet nie wiem po co, litery mylą mi się pod palcami. O rany... nie tak wyobrażałam sobie jesień ;) Miałam spędzać leniwie dni, zbierać kasztany, robić bukiety z kolorowych liści, miałam przesiadywać na wsi z kubkiem gorącej kawy i książką w ręku, miałam karmić w parku łakome wiewiórki... Miałam zwyczajnie sycić się jesienią!* - tyle żeby starczyło na cały rok, aż do kolejnej jesieni :)

Z nostalgia oglądam pośpiesznie zrobione zdjęcia


Moje październikowe must have to długie spacery po lesie, szczegolnie gdy moją zimną dłoń grzeje dłoń druga całkiem gorąca jak piec; kolekcjonowanie na fotografiach wszystkich tych pięknych kolorów do których będę tęsknić zimą - ciemnych zieleni, zółci, pomarańczy, wszelkich odcieni czerwieni aż po bordo, na brązach kończąc; szuranie butami w suchych liściach, które nieustanie zbieram i chowam we wszelkie książki w domu**; przyjemnie chłodny dotyk kasztanów w kieszeniach płaszcza, które noszę niczym talizmany na szczęście; rozgrzewająca zupa dyniowa gdy pada zimny deszcz; wieczorami cicho sączący się i odprężający smooth jazz z kieliszkiem wina na rozgrzanie; wreszcie przepastne swetry i szale z miękkiej włóczki, które otulają przyjemnym ciepłem gdy wieje chłodny zachodni wiatr... :)

p o e z j a 


ps. ostatnio staram się notować wszystkie swoje spostrzeżenia w notesie tak żeby łatwiej było potem zebrać myśli, ubrać je w ładne słowa i zamieścić tutaj. Dzięki temu dopiero teraz zdaję sobie sprawę ile rzeczy umyka mi w codziennej krzątaninie, jak szybko ulatują z głowy ciekawe myśli i zdania, jak szybko zapominam o równie ciekawych książkach i artykułach które czytam.

****
w wolnych chwilach przeglądam bloga Anna gillar, są tam fajne zdjęcia, wnętrza i pomysły, wszystko bardzo proste, tak jak lubię  :)

*picie kawy aktualnie odpada bo jestem na detoksie kawowym, kasztana żadnego nie znalazłam za to dostałam ich garść od brata, piękne i kolorowe liście chwilowo zmieniły się w żółtą mokrą papkę a z czytania też nici bo akurat zamknęli moją bibliotekę. Jedyne co na razie się udało to spędzenie kilku chwil na wsi :)
 **cudownie jest potem znaleźć taki pachnący jesienią zasuszony listek w dawno nie otwieranej książce, radość podwójna :)

13 paź 2012

Jesienią las pachnie grzbami

























Rano nie myślałam o niczym innym tylko o grzybach. Nocą wydawało mi się jak rosną.*

Zawsze jesienią mam wrażenie że las pachnie grzybami. Nie zależnie czy grzyby są czy nie. Ja już czuję w powietrzu ich aromat, wiem że powoli rosną pod jesienną kołdrą z pożółkłych liści i igieł, kiełkują w ciszy i w ciszy ukrywają się przed wzrokiem grzybiarza. Chowają się sprytnie i bacznie obserwują świat. Gdybym nie była człowiekiem, byłabym grzybem. Uwielbiam wszystkie grzyby. Ich kształty, kolory i zapachy. Są grzyby piękne i brzydkie. Takie które pachną i takie które śmierdzą. Są grzyby zupełnie zwykłe i takie które nas zadziwiają. Są i takie które, skłaniają do grzechu i rozgrzeszają.

























Uwielbiam frywolne muchomory z czerwonymi, dużymi kapeluszami, które są wszędzie.
Uwielbiam żyjące w stadach kurki.
Uwielbiam żółciutkie niczym cytryny zielonki, które sprytnie chowają się pod ściółką.
Eleganckie i pościagliwe podgrzybki, które nie specjalnie lubią towarzystwo.
I prawdziwki w najmodniejszych kolorach jesieni, które zazwyczaj chowają się najsprytniej.
I maślaczki które najbardziej lubią towarzystwo młodych sosen i brzóz i które lepią się niemiłosiernie więc nie każdy ma ochotę po nie sięgać.
I rydze, które pysznie smakują smażone na maśle.
I mogę tak wymieniać bez końca...

Przynosiłam całe kosze, rozkładałam je na gazetach i patrzyłam na ten zbiór najdłużej, jak mogłam, aż wreszcie przychodziła ta chwila, gdy trzeba wziąć do ręki nóż i ciąć ich miękkie, dziecinne ciała, obcinać in kapelusze i nabijać na ostrza tarniny żeby schły.

A po udanym grzybobraniu dom wypełniają przyjemne zapachy suszonych, smażonych, duszonych grzybów. Sycę się tymi aromatami i zapisuję je w pamięci. Będę się nimi ogrzewać w mroźne zimowe dni, nad talerzem pysznej grzybowej zupy.

Poranna jesienna wilgoć przesycona jest grzybami. Wciąż czuję ich zapach. Pachnie nimi cały dom, pachnę grzybami i ja a w nocy miałam grzybowe sny. Jestem pewna że wciąż mi mało i koniecznie muszę znów wrócić do lasu.


















*wszystkie cytaty pochodzą z książki Olgi Tokarczuk Dom dzienny, dom nocny

9 paź 2012

Ostatnie tygodnie





































Ostatnie tygodnie mijają bardzo szybko żeby nie powiedzieć ze ekspresowo. W wolnych chwilach łapię promienie słońca i wszystkie te jesienne momenty i staram się jak najbardziej nimi cieszyć bo szybko umykają. 
Ale już niedługo kolejna porcja jesienno-grzybowych zdjęć :)

1 paź 2012

Jesienne porządki

























Wrzos już przekwita. Grzybów w lesie jak na lekarstwo (dwa osaki i trochę kurek które, ostatnio uzbierałam to jednak za mało na mój grzybiaski apetyt). Jeszcze nie jest tak kolorowo a pogoda trochę kaprysi, ale w lesie już pachnie wilgotnym mchem, liśćmi i grzybami. Muchomorów jest pod dostatkiem! Kalendarz nie kłamie - to jesień.

Robię jesienne porządki. Dokładnie tak. Jakoś tak zawsze bywa że to właśnie jesień jest dla mnie momentem przełomowym w roku. Ani pierwszy stycznia, ani pierwszy dzień wiosny. Tylko ten magiczny moment kiedy kończy się lato a zaczyna jesień, kiedy pojawiają się pierwsze żółte liście na brzozach, przy których szumie usypiam choćby i na ławce w parku. Kiedy powietrze traci swój letni żar. Kiedy słońce zaczyna świecić nieco rozmytym blaskiem i w powietrzu unoszą się cieniutkie nitki babiego lata. Rozpływam się na samą myśl w tych kolorach i zapachach...

























Zaczynam snuć plany i kreować nowe marzenia które mam nadzieje zrealizować przez najbliższy rok.

Pozbywam się tego co w ostatnich miesiącach straciło swoją datę ważności. Żegnam niepotrzebne emocji, zajęcia, rzeczy, plany i ludzi, którzy zabierali mój czas nic nie dając w zamian. Pozbywam się tego co zbyteczne by zrobić miejsca temu co dopiero ma nadejść.

W październiku marzę o długich i nieśpiesznych porankach z kawą albo herbatą z sokiem, o rozgrzewających zupach, otulających ciepłem swetrach, długich spacerach. Marzę o wpatrywanie w poranne mgły,  o popołudniach z książka na balkonie, o wdychanie ostrego i rześkiego powietrza. Marzę o grzanym winie i gorącej szarlotce z cynamonem.


***
Właśnie skończyłam czytać Manazuru Hiromi Kawakami - w sam raz na początek jesieni; trochę melancholijna i jakby zawieszona poza czasem i przestrzenią historia.


13 wrz 2012

Skrada sie tuż za rogiem

























Deszcz. W deszczu wszystko zaczyna jakoś inaczej wyglądać. Jest chłodno i niezbyt przyjemnie ale deszcz jest potrzebny (podobno z Wisły wyłaniają się skarby). To już nie lato ale jeszcze nie jesień :)

11 wrz 2012

Wrześniowe słońce






















Wrześniowe słońce jeszcze grzeje, i trochę nas rozpieszcza (właściwie jeszcze ciągle nie dociera do mnie że to już wrzesień, już jesień za pasem?!). Wystawiam więc twarz do słońca i łapie ostatnie letnie promienie ( w przerwach czytam Człowieka Mirona Tadeusza Sobolewskiego, ciężko mi idzie więc wybieram słońce ;) ). Zieleń na drzewach zrobiła się już całkiem  ciemna - z fachowego, branżowego pisma dla kobiet dowiedziałam się że taka zieleń (chyba taka) będzie modna w tym sezonie, także na paznokciach. Tymczasem na moich  pozostaje wiąż jeszcze letni pomarańcz "tangerine"* :)

Zamiast zieleni na paznokciach mam więc zieleń na zdjęciach - piękną, ciemną, dojrzałą, przez którą przedziera się jeszcze słońce. To nie jest prosta sprawa fotografować ciągle i ciągle to samo i znajdować coś ciekawego, więc staram się podpatrywać jak robią to inni :)

*z innego, jeszcze bardziej branżowego pisma dowiedziałam się że to pomarańcz z domieszką czerwieni; ponoć ma być modna aż do grudnia, więc jeszcze nie wszystko stracone, jeszcze się mieszczę w trędach ;)

3 wrz 2012

Postcard from W.




































Z okazji że właśnie zaczął się wrzesień postanowiłam zaszaleć (cóż za szaleństwo ktoś powie!) i wrzucić coś innego niż zwykle.  Jak zawsze na koniec wakacji robię małe podsumowanie; dzięki zdjęciom wszystko łatwiej zapamiętać wiec co i rusz eksperymentuję z nowymi metodami zapamiętywania chwil, wrażeń, barw - czyli tego wszystkiego co od razu budzi nasze wspomnienia :)
Mimo wszystko szkoda że lato, powoli ale jednak nieuchronnie się kończy...

do popatrzenia:

:)

27 sie 2012

Niezdecydowanie

























Pogoda zrobiła się ostatnio bardzo zmienna i niezdecydowana, niczym bardzo rozkapryszona kobieta. Wychodząc z domu zastanawiam się czy założyć cieplejszą kurtkę anty-deszczową i anty-wiatrową, zaopatrzyć się jeszcze w parasolkę, kalosz i może jeszcze czapkę czy może odwrotnie: może jednak letnie spodnie i zwiewna bluzeczka?? Być może te pogodowe zawirowania są efektem nieuchronnie zbliżającego się końca wakacji a wkrótce i lata?? Być może lato jeszcze nie chce nas opuścić a tu już chyłkiem próbuje rozgościć się jesień??
Za dużo tych pytań. W wolnej chwili proponuje zostawić za oknem niezdecydowaną aurę, włączyć przyjemną muzykę i zatopić się w aromatycznej latte macchiato z adwokatem* :)


*inne rodzaje ciepłych napojów są również wskazane, w zależności od gustu :)

24 sie 2012

Warsztaty

























Biorę udział w bardzo twórczych warsztatach fotograficznych prowadzonych przez niesamowicie pomysłową i twórczą Martę.

Fotografując staraj się pokazać to czego bez ciebie, nikt by nie zobaczył. (Robert Bresson)

Rutynowo fotografuję w myśli wszystko, co widzę. (Minor White)


14 sie 2012

Na wybrzeżu wiatr

























Na wybrzeżu wiatr wiał mocno. I to bardzo. Morze zabrało plażę która, o tej porze powinna być okupowana przez tłumy spragnionych słońca i ciepła turystów, urlopowiczów, plażowiczów. Zazwyczaj tak jest w sierpniu. Tym razem jednak pogoda spłatała wszystkim figla. Sierpniowe słońce grzało a z północy wiał mocny, zimny wiatr. Byłam zachwycona. Nie byłam na urlopie, nie musiałam się spiec na rak żeby chwalić się opalenizną przed znajomymi, nie jadłam lodów, nie chodziłam na przekór pogodzie w bikini. Zamiast tego, ubrana w odpowiednią kurtkę, cieszyłam się dużymi falami, słońcem i brakiem rozpłaszczonych na całej plaży turystów, których musiałabym omijać zygzakiem uważając by nie nadepnąć na czyjąś nogę, głowę albo dziecko.

30 lip 2012

Wisła


Ostatnio dzielę czas na różne zajęcia. Niestety jest tak gorąco że nie wiele mi się chce, nawet fotografować. Ale w sumie lubię lato. Więc żeby nie popadać w całkowite lenistwo kręcę filmy. To moje pierwsze "doświadczenia" w tej dziedzinie. Nie specjalnie jeszcze wiem co i jak ale mam dużo frajdy. 

Wisła jest magiczna. Ale spacery w jej korycie przy temperaturze grubo powyżej 3o stopni są jednak mordercze. Trzeba się było przedrzeć przez chaszcze, przejść po kamiennych zaporach i w końcu dotrzeć do rozgrzanego piasku. Miejscami rzeka stanowi tylko 1/3 swojej normalnej szerokości. 

Było warto :)


15 lip 2012

Minirefleksje latem
























Przeszła fala upałów i gwałtownych burz. Zrobiło się chłodniej i znów jest czym oddychać. Zapewne wiele osób przyjęło tą zmianę aury z zadowoleniem. I zapewne tyle samo jest całkiem odmiennego zdania. Ja nie należę do żadnej z tych grup - lubię kiedy lato jest takie akurat w sam raz, ani kosmicznie upalne ani jakieś takie byle jakie. Najlepsze to takie kiedy czuć ze to LATO (a nie sezon tropikalnych upałów albo monsunowych deszczy - nie ta szerokość geograficzna). Kiedy różowe wino orzeźwia najlepiej, kiedy woda w jeziorze jest ciepła a noce są zbyt krótkie i ciepłe na sen.

Jeśli jednak komuś pogoda w żaden sposób nie odpowiada, jakakolwiek akurat jest, to proponuję wieczorem przy dobrym piwie lub winie albo jaki komuś chłodno to przy herbacie, proponuję film Spadkobiercy. To kawałek naprawdę fajnego kina w sam raz na letnie wieczory. W końcu nawet na Hawajach nie zawsze świeci słońce.

Tymczasem jestem w trakcie realizowania pewnego projektu. Ale na razie cicho sza. Nie będę pierwsza ani może oryginalna ale ten mały projekt daje mi sporo satysfakcji i przyjemności (o tym że niezbędna jest też przy okazji nieziemska cierpliwość nie wspomnę ;) ).

6 lip 2012

Plus trzydzieści siedem


Pamiętam bardzo dobrze jak rok temu wszyscy narzekali że lato jest do niczego, że zimno, że pada, że za rok to już na pewno nie będą żadne Mazury tylko chociaż jakaś Grecja. Cóż... Minęło 12 miesięcy. Jak się sprawy Grecji mają, wszyscy wiedzą, z biurami podróż bywa różnie jak się ostatnio przekonaliśmy, z resztą nie pierwszy raz. Trudno więc w obydwu przypadkach cokolwiek sobie obiecywać. Pozostaje kwestia jeszcze naszej rodzimej pogody. Jest ona tak samo nieprzewidywalna jak stabilność finansowa naszych biur podróż i greckiej gospodarki, czasem jednak potrafi nas milo zaskoczyć. Tak więc na razie chyba lepiej odłożyć wakacje nad błękitnym Morzem Śródziemnym na nieco mniej korzystną porę. Tak samo lepiej odłożyć na kiedy indziej karkołomne odprawy lotniskowe, dalekie trasy samochodowe i wszystkie tego typy niewątpliwe przyjemności. Cieszmy się choć trochę że i do nas czasem zagląda iście tropikalne lato, nawet jeśli nie mamy palm (no chyba że w donicach albo tą jedną sztuczną), morze nie ma koloru nieba, a my jesteśmy zmuszeni chłodzić się w miejskiej fontannie... 

Jak wiadomo nasza pogoda zmienną jest  i to co przyszło niepodziewanie równie niespodziewanie może zniknąć a wtedy znów będziemy mieli powody do narzekań :)


Ja tym czasem ubieram najcieńszą sukienkę i biegnę na warsztaty fotograficzne w duchu licząc że nie przytrafi mi się żadna burza ani gradobicie ;)

3 lip 2012

Czerwień, biel, błękit na niebie























Unieruchomiona w domu przez kilka obecnych dni zerkam zazdrośnie na piękną pogodę za oknem. Zerkam znad komputera przy którym spędzam czas zmuszona przez różnego rodzaju obowiązki. Oczy mnie już trochę bolą a nieustannie pita kawa zaczyna mieć jakiś taki dziwny smak. Nie mam czasu ani na fotografowanie ani na rysowanie. Nie mogę też leniwi leżeć w cieniu drzew z chłodnym koktajlem w jednym ręku a książką w drugim, wśród leniwego bzyczenia much i innych owadów - mniej więcej tak wygląda jedna z moich ulubionych wizji lata. Inna to oczywiście piasek i przyjemny szum fal. 

Nie mogłam się powstrzymać i zrobiłam sobie małą przerwę żeby choćby na chwilę tylko zerknąć na zdjęcia z ostatniego wyjazdu. I to był błąd! - jak bardzo nie chciało się już wracać do obowiązków...

























Lato mogłoby się ciągnąć bez końca. Długie i ciepłe wieczory. Różowo-niebiesko-fioletowe zachody słońca. Leniwe odgłosy przyrody. Przyjemny dotyk tych wszystkich pięknych i kolorowych ubrań, które tak uwielbiam. Ciepły piasek pod stopami. Schłodzone różowe wino. Delikatnie orzeźwiający smak lodów.... Wymieniać dalej? :) 
Czy wam też zdarza się mieć takie poczucie że jednak świat jest całkowicie niesprawiedliwy, kiedy to za oknem świeci gorące słońce, ludzie chodzą po ulicach tak jakby byli na nadmorskim deptaku, dzieci mają wakacje a wy musicie siedzieć w pracy, na uczelni, wykonywać swoje jakże nudne i pozbawione sensu,w tym właśnie momencie, obowiązki? Kiedy wasze myśli są zupełnie gdzie indziej niż ciało? Kiedy z żalem czujecie że znów zmarnowaliście cały boży dzień zamiast leżeć w słońcu i się opalać?.... Jakże cudownie byłoby być teraz jak dziewczyny z teledysku Aerosmith Girls of summer. Weźmy głęboki oddech... jeszcze trochę cierpliwości :)

Na pocieszenie kilka czerwcowych zdjęć i letnie hity płynące z samochodu jednego z sąsiadów Whoah! We're Going To Ibiza Whoah! Back To The Island Whoah! We're Gonna Have A Party Whoah! In The Mediterranean Sea. W końcu na razie nie pozostaje mi nic innego jak lato w mieście :)


27 cze 2012

Pod błekitnym niebem

























Za oknem pogoda taka jaka. Oglądam zdjęcia na których, niebo jest pięknie niebieskie i niemal czuję ciepło bijące od rozgrzanych fasach z czerwonej cegły. Zaczytuję się w historii Gdańska.

fasady ceglane z kamiennymi ozdobami manierystycznymi o formach okuciowych - typ holenderski - to chyba Spichlerz na Ołowiance, tak myśłę; i bogato pilastrowane na każdej kondygnacji, o ścianach tynkowanych, a tylko wyjątkowo całkowicie kamiennych - fasady oparte na wzorach włoskich* - spoglądam na Dom pod Orłem

W książce, którą znalazłam porzuconą gdzieś w cudzym domu, próbuję odnaleźć na starych, czarno-białych fotografiach kamienice z moich zdjęć.

























Segreguję zdjęcia. Być może trzeba będzie dla Gdańska założyć oddzielny folder, żeby zebrać te wszystkie fotografie i poukładać je w jakąś choćby trochę logiczną całość. Może trzeba będzie zrobić kolejny wpis, może z samymi zdjęciami - tylko jak tu cokolwiek wybrać skoro wszytko wydaje się piękne i godne uwagi. I kolorowe fasady i wyszczerbione mury i ozdobne detale i nierówne uliczki :)

*Bohdan Szermer, Gdańsk - przeszłość i współczesność, Wydawnictwo Impress, Warszawa 1971

19 cze 2012

Podróże małe i duże (II)

























Najpierw będzie melancholijnie. Tak zawsze jest tuż po powrocie. Co zrobić, wszystko się kiedyś kończy. Szkoda tylko że niektóre rzeczy tak szybko. Przeglądam już tylko zdjęcia - okazuje się że zawsze się czegoś zapomniało zobaczyć, sfotografować, gdzieś zatrzymać. Zawsze jakoś tak za mało czasu na wszystko. 

Tymczasem za oknem wciąż pięknie świeci słońce i jest niesamowicie gorąco więc następny post powinien być znów wesoły i kolorowy. Zbliża się lato wielkimi krokami to i o melancholii czas zapomnieć, szkoda życia :)
 
























ps. z bliżej niewyjaśnionych powodów lubię "architekturę" i wystrój fast-foodów wszelkiej maści. W tym, na zdjęciu powyżej było dużo turystów (Polaków, Irlandczyków, Rosjan, Hiszpanów)  i a potem nagle jak na gwizdek wszyscy się zebrali i pojechali w swoje strony - najprawdopodobniej w jedną - na Euro :))

9 cze 2012

Podróże małe i duże (I)

























Gdy mam w planach wyjazd zamykam oczy i uruchamiam wyobraźnie.
Wyobrażam, że czekająca mnie podróż, choćby bardzo niedaleka i zwyczajna jest wielką wyprawą w jakiś odległy zakątek :)

Uwielbiam planować termin i godzinę wyjazdu. I mniej oczywista pora tym lepiej! Najbardziej lubię wyjeżdżać bardzo, bardzo ale to bardzoooo rano, wręcz o nieludzkiej porze (co niestety nie spotyka się z aprobatą). Powietrze ma wtedy czysty, chłodny zapach, który jest zapowiedzą niesamowicie zaczętego dnia. Drogi są puste. Podróż nabiera innego wymiaru. Nie trzeba się spieszyć, uważać na szalonych kierowców, denerwować... Zatrzymujemy się na stacjach, które przypominają bardziej oazy dla zbłądzonych wędrowców niż wnętrza hipermarketów. Pani w barze, porusza się spokojnie jakby we śnie. Ma chwilę na rozmowę gdy w ekspresie zaparza się aromatyczna gorąca kawa. Pijemy ją niczym ambrozję delektując się każdym łykiem. Nie ma nerwów ani pośpiechu. Wszystko toczy się spokojnym, nieco leniwym rytmem. 
Z okien samochodu przyglądamy się śpiącym miasteczkom, oglądamy wschód słońca, mgły spowijające pola i pierwsze budzące się ptaki. Patrzymy jak z nocnej ciszy wyłania się, jakby od niechcenia, nowy dzień... :)

Gdy inni dopiero wstają my jesteśmy już u celu naszej podróży. Gdy tłoczą się na stacjach, na których brakuję hod-dogów, stoją w kilometrowych kolejkach do wc i przeklinają zza szyby innych kierowców którzy, pędząc mają za nic wszelkie przepisy - my cieszymy się już chwilą wytchnienia w naszym małym raju. Wdychamy świeżę powietrze i leniuchujemy ewentualnie odsypiając naszą bardzoooo wczesną pobudkę :)

******
Czas się więc zacząć pakować :)


6 cze 2012

Pan Kornel i ryby

Zapach rozgrzanych łopianów i pokrzyw zatykał po prostu oddech. Przyszedłem tu dzisiaj wcześnie rano na ryby. 























Czytałam sporo książek dobrych i być może tyle samo kiepskich. Niektóre należą do mojego osobistego rankingu dzieł wybitnych, inne z wyrozumiałością pominę. Czytałam też parę książek z kategorii "dziwnych" a przynajmniej nietypowych.
Nad odpowiednim zaklasyfikowaniem Dziewczyny z laką, czyli o potrzebie smutku i samotności jeszcze się zastanawiam, bo rzecz dotyczy łowienia ryb. Nie jest to oczywiście poradnik dla wędkarzy a zbiór prostych i dziś może brzmiących nieco staroświecko opowiadań Kornela Filipowicza*. Mała książeczka, nieco stara i zmęczona, o żółtych ale przyjemnie ciepło-szorstkich kartkach.

Tam w głębokiej, chłodnej wodzie, powinny były stać najgrubsze ryby; widziałem je; wyprężone, nieruchome, ale gotowe w każdej chwili do skoku szczupaki; opasłe, leniwe, pozwalające się nosić prądowi i wracające niechętnie na swoje miejsce klenie; wielkie, czujne, drgające nerwowo bolenie. Lada moment mogłem się spodziewać skoku ryby, byłem przygotowany na to.

























Do wędkowania nigdy nie byłam przekonana i raczej już nie będą. Nie dla mnie ta forma rozrywki. Moja niecierpliwość wystraszyłaby wszystkie ryby, ale książkę polubiłam. Dobra, solidna proza, trochę wyciszona, niczym medytacja. Z żalem za kilka dni będę musiała ją oddać do biblioteki, więc jeszcze na chwile zanurzę się w jej spokojnych nurtach. Na pamiątkę zostawię sobie parę cytatów i kto wie może kiedyś uda mi się upolować własny egzemplarz. 

Patrzę na siatkę z jego rybami. Widzę tam w wilgotnej trawie, w liściach tataraku i mięty wodnej srebrzyste leszcze, szmaragdowe liny i złote szczupaki. Mimo iż od wielu godzin są martwe, zachowały urodę istot żywych. Ich łuska pokryta jest jeszcze śluzem, oczy zachowały blask życia a skrzela czerwień krwi. To są ryby prawdziwe.**


* o autorze można było przeczytać niedawno w "Wysokich Obcasach": Mężczyzna którego kocham
** wszystkie cytaty pochodzą ze zbioru Dziewczyna z lalką czyli o smutku i samotności K. Filipowicza, Kraków 1968

4 cze 2012

Akito Shimoyama

Czerwiec przywitał nas deszczem i chłodem. Zupełnie jakby zapomniał że przecież już niedługo zaczyna się lato. W planach mamy już wyjazd a tu jakby ochota odeszła. Tylko koc, kawa i książka się marzą.


Tymczasem przeglądam fotografię Akito Shimoyama*. Są świetne. Jest w nich to co lubię czyli prostota, jakaś taka "pustka" i melancholia. Okruchy czyjegoś życia oddalonego stąd o tysiące kilometrów. Spacerujące po wąskich uliczkach koty, samotna huśtawka na placu zabaw, zieleń liści.
Medytacyjny spokój w kraju pełnym, kolorów, dźwięków i kontrastów. 


Niekiedy kolory są wyblakłe i zdjęcia przypominają stare kartki pocztowe, które pamiętam z dzieciństwa.  Innym razem  są jakby reporterskim zapisem codziennych prostych rzeczy: talerz ze śniadaniem, wnętrze łazienki, korytarz bloku mieszkalnego. Zazdroszczę. Wyczucia, dobrego oka i umiejętności. Oglądam więc i oglądam, sycę się fragmentami i uczę :)
























*Więcej zdjęć jest tutaj więc polecam :)