27 cze 2012

Pod błekitnym niebem

























Za oknem pogoda taka jaka. Oglądam zdjęcia na których, niebo jest pięknie niebieskie i niemal czuję ciepło bijące od rozgrzanych fasach z czerwonej cegły. Zaczytuję się w historii Gdańska.

fasady ceglane z kamiennymi ozdobami manierystycznymi o formach okuciowych - typ holenderski - to chyba Spichlerz na Ołowiance, tak myśłę; i bogato pilastrowane na każdej kondygnacji, o ścianach tynkowanych, a tylko wyjątkowo całkowicie kamiennych - fasady oparte na wzorach włoskich* - spoglądam na Dom pod Orłem

W książce, którą znalazłam porzuconą gdzieś w cudzym domu, próbuję odnaleźć na starych, czarno-białych fotografiach kamienice z moich zdjęć.

























Segreguję zdjęcia. Być może trzeba będzie dla Gdańska założyć oddzielny folder, żeby zebrać te wszystkie fotografie i poukładać je w jakąś choćby trochę logiczną całość. Może trzeba będzie zrobić kolejny wpis, może z samymi zdjęciami - tylko jak tu cokolwiek wybrać skoro wszytko wydaje się piękne i godne uwagi. I kolorowe fasady i wyszczerbione mury i ozdobne detale i nierówne uliczki :)

*Bohdan Szermer, Gdańsk - przeszłość i współczesność, Wydawnictwo Impress, Warszawa 1971

19 cze 2012

Podróże małe i duże (II)

























Najpierw będzie melancholijnie. Tak zawsze jest tuż po powrocie. Co zrobić, wszystko się kiedyś kończy. Szkoda tylko że niektóre rzeczy tak szybko. Przeglądam już tylko zdjęcia - okazuje się że zawsze się czegoś zapomniało zobaczyć, sfotografować, gdzieś zatrzymać. Zawsze jakoś tak za mało czasu na wszystko. 

Tymczasem za oknem wciąż pięknie świeci słońce i jest niesamowicie gorąco więc następny post powinien być znów wesoły i kolorowy. Zbliża się lato wielkimi krokami to i o melancholii czas zapomnieć, szkoda życia :)
 
























ps. z bliżej niewyjaśnionych powodów lubię "architekturę" i wystrój fast-foodów wszelkiej maści. W tym, na zdjęciu powyżej było dużo turystów (Polaków, Irlandczyków, Rosjan, Hiszpanów)  i a potem nagle jak na gwizdek wszyscy się zebrali i pojechali w swoje strony - najprawdopodobniej w jedną - na Euro :))

9 cze 2012

Podróże małe i duże (I)

























Gdy mam w planach wyjazd zamykam oczy i uruchamiam wyobraźnie.
Wyobrażam, że czekająca mnie podróż, choćby bardzo niedaleka i zwyczajna jest wielką wyprawą w jakiś odległy zakątek :)

Uwielbiam planować termin i godzinę wyjazdu. I mniej oczywista pora tym lepiej! Najbardziej lubię wyjeżdżać bardzo, bardzo ale to bardzoooo rano, wręcz o nieludzkiej porze (co niestety nie spotyka się z aprobatą). Powietrze ma wtedy czysty, chłodny zapach, który jest zapowiedzą niesamowicie zaczętego dnia. Drogi są puste. Podróż nabiera innego wymiaru. Nie trzeba się spieszyć, uważać na szalonych kierowców, denerwować... Zatrzymujemy się na stacjach, które przypominają bardziej oazy dla zbłądzonych wędrowców niż wnętrza hipermarketów. Pani w barze, porusza się spokojnie jakby we śnie. Ma chwilę na rozmowę gdy w ekspresie zaparza się aromatyczna gorąca kawa. Pijemy ją niczym ambrozję delektując się każdym łykiem. Nie ma nerwów ani pośpiechu. Wszystko toczy się spokojnym, nieco leniwym rytmem. 
Z okien samochodu przyglądamy się śpiącym miasteczkom, oglądamy wschód słońca, mgły spowijające pola i pierwsze budzące się ptaki. Patrzymy jak z nocnej ciszy wyłania się, jakby od niechcenia, nowy dzień... :)

Gdy inni dopiero wstają my jesteśmy już u celu naszej podróży. Gdy tłoczą się na stacjach, na których brakuję hod-dogów, stoją w kilometrowych kolejkach do wc i przeklinają zza szyby innych kierowców którzy, pędząc mają za nic wszelkie przepisy - my cieszymy się już chwilą wytchnienia w naszym małym raju. Wdychamy świeżę powietrze i leniuchujemy ewentualnie odsypiając naszą bardzoooo wczesną pobudkę :)

******
Czas się więc zacząć pakować :)


6 cze 2012

Pan Kornel i ryby

Zapach rozgrzanych łopianów i pokrzyw zatykał po prostu oddech. Przyszedłem tu dzisiaj wcześnie rano na ryby. 























Czytałam sporo książek dobrych i być może tyle samo kiepskich. Niektóre należą do mojego osobistego rankingu dzieł wybitnych, inne z wyrozumiałością pominę. Czytałam też parę książek z kategorii "dziwnych" a przynajmniej nietypowych.
Nad odpowiednim zaklasyfikowaniem Dziewczyny z laką, czyli o potrzebie smutku i samotności jeszcze się zastanawiam, bo rzecz dotyczy łowienia ryb. Nie jest to oczywiście poradnik dla wędkarzy a zbiór prostych i dziś może brzmiących nieco staroświecko opowiadań Kornela Filipowicza*. Mała książeczka, nieco stara i zmęczona, o żółtych ale przyjemnie ciepło-szorstkich kartkach.

Tam w głębokiej, chłodnej wodzie, powinny były stać najgrubsze ryby; widziałem je; wyprężone, nieruchome, ale gotowe w każdej chwili do skoku szczupaki; opasłe, leniwe, pozwalające się nosić prądowi i wracające niechętnie na swoje miejsce klenie; wielkie, czujne, drgające nerwowo bolenie. Lada moment mogłem się spodziewać skoku ryby, byłem przygotowany na to.

























Do wędkowania nigdy nie byłam przekonana i raczej już nie będą. Nie dla mnie ta forma rozrywki. Moja niecierpliwość wystraszyłaby wszystkie ryby, ale książkę polubiłam. Dobra, solidna proza, trochę wyciszona, niczym medytacja. Z żalem za kilka dni będę musiała ją oddać do biblioteki, więc jeszcze na chwile zanurzę się w jej spokojnych nurtach. Na pamiątkę zostawię sobie parę cytatów i kto wie może kiedyś uda mi się upolować własny egzemplarz. 

Patrzę na siatkę z jego rybami. Widzę tam w wilgotnej trawie, w liściach tataraku i mięty wodnej srebrzyste leszcze, szmaragdowe liny i złote szczupaki. Mimo iż od wielu godzin są martwe, zachowały urodę istot żywych. Ich łuska pokryta jest jeszcze śluzem, oczy zachowały blask życia a skrzela czerwień krwi. To są ryby prawdziwe.**


* o autorze można było przeczytać niedawno w "Wysokich Obcasach": Mężczyzna którego kocham
** wszystkie cytaty pochodzą ze zbioru Dziewczyna z lalką czyli o smutku i samotności K. Filipowicza, Kraków 1968

4 cze 2012

Akito Shimoyama

Czerwiec przywitał nas deszczem i chłodem. Zupełnie jakby zapomniał że przecież już niedługo zaczyna się lato. W planach mamy już wyjazd a tu jakby ochota odeszła. Tylko koc, kawa i książka się marzą.


Tymczasem przeglądam fotografię Akito Shimoyama*. Są świetne. Jest w nich to co lubię czyli prostota, jakaś taka "pustka" i melancholia. Okruchy czyjegoś życia oddalonego stąd o tysiące kilometrów. Spacerujące po wąskich uliczkach koty, samotna huśtawka na placu zabaw, zieleń liści.
Medytacyjny spokój w kraju pełnym, kolorów, dźwięków i kontrastów. 


Niekiedy kolory są wyblakłe i zdjęcia przypominają stare kartki pocztowe, które pamiętam z dzieciństwa.  Innym razem  są jakby reporterskim zapisem codziennych prostych rzeczy: talerz ze śniadaniem, wnętrze łazienki, korytarz bloku mieszkalnego. Zazdroszczę. Wyczucia, dobrego oka i umiejętności. Oglądam więc i oglądam, sycę się fragmentami i uczę :)
























*Więcej zdjęć jest tutaj więc polecam :)