Gdybym miała zrobić jakieś podsumowanie maja zrobiłabym to jednym słowem: zielony. Maj był zielony, w każdej postaci, we wszystkich odcieniach, zieleń do potęgi n. Właściwe tylko to jest na moich ostatnich zdjęciach. Postanowiłam wiec poprzestać na jednym żeby nie zostać posądzoną o monotematyczność (tym bardziej że mam wrażenie że tak czasem jest ;) ). I żeby już całkiem odejść od tego kolorystyczno - zielonego tematu napiszę o filmie.
W czasie ostatniego weekendu, gdy za oknem lał ulewny, zimny deszcz obejrzałam wreszcie Beyoncé: Life Is But a Dream. Choć mam wrażenie że Beyonce jest już wszędzie; na plakatach, bilbordach, na wszystkich możliwych okładkach, w reklamach - to film mnie jednak zachwycił. I to dosłownie. Szczególnie prywatne materiały piosenkarki, czasem kręcone w prosty sposób np. przy pomocy kamery w laptopie. Zachwyciły mnie także słowa, ich prostota i szczerość. Film nie jest pompatyczny, to nie jest pomnik gwiazdy ale coś w rodzaju pamiętnika młodej kobiety, która zaprasza nas do swojego świata, pokazuje to co w nim jest piękne, wesołe ale i to co smutne i trudne. Dobry film dokumentalny.
(zdjęcia z internetu, z różnych stron)