Połowa lata.
Dni wypełnił żar lejący się z nieba i ciężkie, falujące powietrze. Po ulicach sennie przesuwają się ludzie zmęczeni upałem. Panowie w rozpiętych koszulach ocierają spocone czoła a roześmiane nastolatki paradują w skąpych topach i kusych szortach przyklejonych do pośladków. Słychać odbijające się od chodnika klapanie japonek.
Ot, lato w mieście.
Po południu zupełnie nagle zrywa się porywisty wiatr. Nie przynosi jednak spodziewanej ulgi, rozwiewa tylko sukienki i włosy kobiet, podnosi w górę tumany kurzu i piasku, które zuchwale wpadają w oczy. Zasłania słońce białą mgiełką. Chowamy się przed tym wiatrem bardziej niż przed skwarem.
Dopiero gdy nadchodzi wieczór, powoli skradający się do naszych stóp, wiatr staje się delikatniejszy ale i bardziej przyjemny. Przypomina trochę morską bryzę, delikatnie pachnie - może? - deszczem. Oddycham głęboko.
Moja codzienność zwolniła, dopasowując się jakby do rytmu pogody. Dni są bardziej leniwe, ciągną się trochę ospale. Mam więcej czasu by rejestrować w myślach wszystkie chwile, każdą zmianę pogody, szelest liści, falowanie powietrza. Ktoś może powiedzieć że to marnotrawstwo czasu - ja jednak nie mam wyrzutów. Ciepły wieczór, który spędzam na balkonie, popijając chłodną herbatę* i próbując przeczytać jeszcze jedną stronę pasjonującej książki**, może niedługo będzie tylko wspomnieniem tak jak wakacyjne upały.
Dni wypełnił żar lejący się z nieba i ciężkie, falujące powietrze. Po ulicach sennie przesuwają się ludzie zmęczeni upałem. Panowie w rozpiętych koszulach ocierają spocone czoła a roześmiane nastolatki paradują w skąpych topach i kusych szortach przyklejonych do pośladków. Słychać odbijające się od chodnika klapanie japonek.
Ot, lato w mieście.
Po południu zupełnie nagle zrywa się porywisty wiatr. Nie przynosi jednak spodziewanej ulgi, rozwiewa tylko sukienki i włosy kobiet, podnosi w górę tumany kurzu i piasku, które zuchwale wpadają w oczy. Zasłania słońce białą mgiełką. Chowamy się przed tym wiatrem bardziej niż przed skwarem.
Dopiero gdy nadchodzi wieczór, powoli skradający się do naszych stóp, wiatr staje się delikatniejszy ale i bardziej przyjemny. Przypomina trochę morską bryzę, delikatnie pachnie - może? - deszczem. Oddycham głęboko.
Moja codzienność zwolniła, dopasowując się jakby do rytmu pogody. Dni są bardziej leniwe, ciągną się trochę ospale. Mam więcej czasu by rejestrować w myślach wszystkie chwile, każdą zmianę pogody, szelest liści, falowanie powietrza. Ktoś może powiedzieć że to marnotrawstwo czasu - ja jednak nie mam wyrzutów. Ciepły wieczór, który spędzam na balkonie, popijając chłodną herbatę* i próbując przeczytać jeszcze jedną stronę pasjonującej książki**, może niedługo będzie tylko wspomnieniem tak jak wakacyjne upały.
* według przepisu mojego brata który jest "znawcą" herbat, i zna mnóstwo herbacianych przepisów na każda okazję :)
**psując sobie zapewne swój i tak kiepski wzrok, ale taka jest wciągająca :)