30 lis 2012

Listopad od kuchni


To nie jest mój ulubiony miesiąc. Jest szary. Kojarzy mi się z zimnem, deszczem i przejmującym chłodem, lepkim i wilgotny, który wciska się nawet w najmniejsze zakamarki, pod swetry i czapki. Listopad jest trochę jak pełzający robak przed którym nie ma się gdzie schować. A skoro nie jest to mój ulubiony miesiąc, muszę mieć taktykę jak go przetrwać by dotrwać do kolorowego i radosnego grudnia, kiedy to w ferworze przedświątecznego szaleństwa zapominam o pogodowej aurze :)

W tym roku w listopadzie uratowała mnie nowa książka Murakamiego, nowa edycja płyty Lany Del Rey (wiem wiem, co niektórzy sądzą na temat jej głosu i nie będę z tym dyskutować, mnie jednak podobają się jej teksty i nieco mroczne melodie, idealne na listopadowe wieczory z kieliszkiem wina), wyjazd do Jastrzębiej, wyjątkowe miejsce które odwiedziłam w ostatni weekend (muszę o nim napisać) i wysyp nowych magazynów takich jak KUKBUKSmak czy Zwykłe Życie. Choć w dużej mierze są to wydawnictwa poświęcone kuchni i gotowaniu, a ja ani ekspertką ani wybitna entuzjastką kuchni nie jestem, to lubię jednak dostać do ręki coś więcej niż tylko gazetę z przepisami. Jestem estetką i lubię wszystko co ładne :)

Pozostając w tematach kulinarnych. W księgarniach jest też nowa książka Nigelli Lawson Nigellissima. Jak zawsze w przypadku czy to programów czy to książek tej pani jestem zachwycona. Nigella, która przekonała mnie że przygotowywanie posiłków nie musi być nudne i męczące, że nie wymaga ode mnie perfekcji, może być bardzo proste i spontaniczne a przede wszystkim gotowanie  ma cieszyć ciało i duszę. Mam wiec kolejna pozycję na liście do Świętego Mikołaja :)

29 lis 2012

Moje M


Moje miasto przestrzeni rozbitek śpiewała Maria Peszek. Czasem go nie znoszę. Ostatnio jakoś bardziej niż kiedyś. Może to przez niezbyt sprzyjającą listopadową aurę, a może dlatego że za bardzo osiadłam na moich peryferiach. Rzadko bywam. Pomyślałam wiec, że może fajnie było by odświeżyć trochę ścieżki którymi kiedyś chodziłam, kiedy życie toczyło się trochę innymi torami, bardziej energicznym tempem. Co prawda idzie zima, a to pora kiedy niezbyt się chce spacerować... Na rozgrzanie, gdy już ewentualnie całkiem odmarznę - chwile zadumy nad kubkiem gorącej czekolady :)

23 lis 2012

Pilëce





















W listopadzie nad morzem jest super.
Trochę pada, trochę wieje (czasem dość mocno), trochę świeci słońce. Ale i tak jest super. Puste plaże, cisza i spokój. Nadmorskie miasteczka, wyludnione i uśpione, z pozamykanymi na siedem spustów knajpkami i pensjonatami, czekają na kolejny sezon. Nieliczni turyści, jakby zagubieni w czasie i przestrzeni. 

To trochę surrealistyczny widok gdy wyjeżdża się z tłumnego i pełnego ruchu miasta.  
Trzeba s przyzwyczaić. 
Ale tak właśnie można odpoczywać. 

Pierwszy zamysł by taki żeby udokumentować na zdjęciach właśnie tą pustkę i bezruch, puste uliczki, pozamykane bary, kempingi i pensjonaty. Jednak ten widok wydał mi się zbyt przygnębiający, gdy tym czasem za wąskim pasmem drzew rozlegał się znajomy szum. Mała kamienista plaża i wzburzone listopadowe morze przyciągają. I znów mam mnóstwo podobnych zdjęć. 




















Jastrzębia Góra czyli po kaszubsku Pilëce. Latem wręcz przeludniona, późną jesienią zamiera. Podobnie jak Gdańsk przywitała nas nieco chłodno i niezbyt zachęcająco. W kałużach odbijały się nieciekawe i obskurne budki z tandetnymi szyldami zapraszającymi na "lody włoskie", "gofry"i "kebab", zasłonięte witryny i pozamykane sklepy.
Na szczęście po kilku godzinach wyszło słońce i okolica pokazała się nam ze znacznie lepszej strony. Piękne skarpy, Lisi Jar, kamieniste plaże, księżycowy piasek*, w oddali przepływające statki. Zrobiło się romantycznie...


**********
Fakty:
Wybierając się do Jastrzębiej Góry dobrze jest zrobić zakupy po drodze np. w Trójmieście albo chociaż we Władysławowie (w Jastrzębiej namierzyliśmy tylko jeden czynny, za to kosmicznie drogi sklepik z bardzo podstawowymi artykułami).
O tej porze roku nie należy się nastawiać na możliwość zjedzenia świeżej i dobrej ryby - w mieście zlokalizowaliśmy dwie (!) czynne restauracji, jednak ich ceny a i po trosze menu mocno nas odstraszyły. Reszta przybytków serwujących jedzenie jest albo zamknięta albo czynna wedle widzi mi się właścicieli (tak np. było z pizzernią którą nam polecił pan z pensjonatu w którym nocowaliśmy).
Kwatery. W tym przypadku nie ma co szukać zwykłych prywatnych kwater, jakie są dostępne latem - lepiej od razu nastawić się na nocleg w ośrodkach całorocznych lub pensjonatach, które nie zawsze są tanie tak jak byśmy chcieli. Jednak można znaleźć naprawdę fajne miejsca, w bardzo dobrym standardzie (czytaj: internet, satelita, niesamowicie wygodne łóżko z którego można patrzeć na morze kiedy pogoda nie sprzyja spacerom!), co o tej porze roku jest jednak bardzo ważne.
Pogoda. W tym przypadku nie należy się nastawiać na pogodowe luksusy. Bałtyk to nie Morze Śródziemne. Bywa chłodno i czasem mało przyjemnie ale na pewno zdrowo i spokojnie. Tak więc jest to, według mnie, wypad dla spragnionych ciszy, spokoju i relaksu.
Rozrywki. No cóż.... po za spacerami i podziwianiem widoków, chyba nie ma ich za wiele w listopadzie, ale być może znajdą się następnym razem, jeśli tylko będzie możliwość znów zawitać do Jastrzębiej Góry.

:)


* księżycowy piasek czyli taki jak na pierwszym zdjęciu; w zależności jak pada światło robi się srebrno-niebieski :)

9 lis 2012

Godzina trzydzieści sześć


Godzina trzydzieści sześć - właściwie tyle czasu spędziliśmy w Gdańsku ponieważ: uno, ku naszemu zdziwieniu nie wjechaliśmy do miasta od strony rafinerii jak to zawsze miało miejsce (absorbujące rozmowy w czasie jazdy nie sprzyjają orientacji) a zupełnie niespodziewanie znaleźliśmy się na trójmiejskiej obwodnicy; due, cel naszej podróży był dalej na północ a dni w listopadzie kończą się zaskakująco wcześnie i szybko.

Gdańsk przywitał nas otulony listopadowym chłodem i przelotnym deszczem. 

Tym razem zaparkowaliśmy przy Targu Węglowym i ruszyliśmy w stronę Bramy Złotej. Potem naszą standardową (choć tym razem mocno skróconą ze względu na bilet parkingowy) trasą: ulicą Długą, która potem przechodzi w Długi Targ, przez Zieloną Bramę na Długie Pobrzeże i wzdłuż Motławy, potem Chlebnicką i Piwną, tradycyjnie okrążyliśmy monumentalny Kościół Mariacki, potem Kozią doszliśmy do ulicy Świętego Ducha. Zajrzeliśmy jeszcze na ulicę Mariacką. Potem znów nad Motławą i Długim Targiem wróciliśmy do punktu wyjścia.

Półtorej godziny minęło niezauważalnie.

Nie było zbyt wielu turystów. Zniknęła większość restauracyjnych ogródków, które latem pełne są przyjezdnych i miejscowych, zniknął jarmarczny gwar i harmider. Neptun przysnął wraz ze stadem gołębi. Kolorowe fasady kamienic jakby nieco poszarzały a w wąskich oknach odbijało się niebo w kolorze worka na kartofle. Gdzieniegdzie w donicach stały chryzantemy - listopadowe kwiaty  i dynie. Było nieco pusto, sennie i melancholijnie, jak to w listopadzie.