To nie jest mój ulubiony miesiąc. Jest szary. Kojarzy mi się z zimnem, deszczem i przejmującym chłodem, lepkim i wilgotny, który wciska się nawet w najmniejsze zakamarki, pod swetry i czapki. Listopad jest trochę jak pełzający robak przed którym nie ma się gdzie schować. A skoro nie jest to mój ulubiony miesiąc, muszę mieć taktykę jak go przetrwać by dotrwać do kolorowego i radosnego grudnia, kiedy to w ferworze przedświątecznego szaleństwa zapominam o pogodowej aurze :)
W tym roku w listopadzie uratowała mnie nowa książka Murakamiego, nowa edycja płyty Lany Del Rey (wiem wiem, co niektórzy sądzą na temat jej głosu i nie będę z tym dyskutować, mnie jednak podobają się jej teksty i nieco mroczne melodie, idealne na listopadowe wieczory z kieliszkiem wina), wyjazd do Jastrzębiej, wyjątkowe miejsce które odwiedziłam w ostatni weekend (muszę o nim napisać) i wysyp nowych magazynów takich jak KUKBUK, Smak czy Zwykłe Życie. Choć w dużej mierze są to wydawnictwa poświęcone kuchni i gotowaniu, a ja ani ekspertką ani wybitna entuzjastką kuchni nie jestem, to lubię jednak dostać do ręki coś więcej niż tylko gazetę z przepisami. Jestem estetką i lubię wszystko co ładne :)
Pozostając w tematach kulinarnych. W księgarniach jest też nowa książka Nigelli Lawson Nigellissima. Jak zawsze w przypadku czy to programów czy to książek tej pani jestem zachwycona. Nigella, która przekonała mnie że przygotowywanie posiłków nie musi być nudne i męczące, że nie wymaga ode mnie perfekcji, może być bardzo proste i spontaniczne a przede wszystkim gotowanie ma cieszyć ciało i duszę. Mam wiec kolejna pozycję na liście do Świętego Mikołaja :)