Lubie te rzadkie wyjazdy na wieś. Wtedy leniąc się niczym kot na schodach, wsłuchuje się w śpiew
ptaków (których w większości w mieście nie ma), w szum traw i gałęzi drzew (czekam aż zrobi się
całkiem zielono). Chłonę zapach, które na co dzień są nieobecne (np. potraw przyrządzanych przez
moją babcię). I popadam w całkowite odprężenie...
Aż szkoda że weekendy tak szybko się kończą.
Teraz jeszcze do szczęścia brakuje mi morza, szumu fal i skrzeczących mew. I pysznego dorsza oczywiście :)