Godzina trzydzieści sześć - właściwie tyle czasu spędziliśmy w Gdańsku ponieważ: uno, ku naszemu zdziwieniu nie wjechaliśmy do miasta od strony rafinerii jak to zawsze miało miejsce (absorbujące rozmowy w czasie jazdy nie sprzyjają orientacji) a zupełnie niespodziewanie znaleźliśmy się na trójmiejskiej obwodnicy; due, cel naszej podróży był dalej na północ a dni w listopadzie kończą się zaskakująco wcześnie i szybko.
Gdańsk przywitał nas otulony listopadowym chłodem i przelotnym deszczem.
Tym razem zaparkowaliśmy przy Targu Węglowym i ruszyliśmy w stronę Bramy Złotej. Potem naszą standardową (choć tym razem mocno skróconą ze względu na bilet parkingowy) trasą: ulicą Długą, która potem przechodzi w Długi Targ, przez Zieloną Bramę na Długie Pobrzeże i wzdłuż Motławy, potem Chlebnicką i Piwną, tradycyjnie okrążyliśmy monumentalny Kościół Mariacki, potem Kozią doszliśmy do ulicy Świętego Ducha. Zajrzeliśmy jeszcze na ulicę Mariacką. Potem znów nad Motławą i Długim Targiem wróciliśmy do punktu wyjścia.
Półtorej godziny minęło niezauważalnie.
Nie było zbyt wielu turystów. Zniknęła większość restauracyjnych ogródków, które latem pełne są przyjezdnych i miejscowych, zniknął jarmarczny gwar i harmider. Neptun przysnął wraz ze stadem gołębi. Kolorowe fasady kamienic jakby nieco poszarzały a w wąskich oknach odbijało się niebo w kolorze worka na kartofle. Gdzieniegdzie w donicach stały chryzantemy - listopadowe kwiaty i dynie. Było nieco pusto, sennie i melancholijnie, jak to w listopadzie.
Półtorej godziny minęło niezauważalnie.
Nie było zbyt wielu turystów. Zniknęła większość restauracyjnych ogródków, które latem pełne są przyjezdnych i miejscowych, zniknął jarmarczny gwar i harmider. Neptun przysnął wraz ze stadem gołębi. Kolorowe fasady kamienic jakby nieco poszarzały a w wąskich oknach odbijało się niebo w kolorze worka na kartofle. Gdzieniegdzie w donicach stały chryzantemy - listopadowe kwiaty i dynie. Było nieco pusto, sennie i melancholijnie, jak to w listopadzie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz