Jakąś taką już naszą tradycją stało się że majówki spędzamy nad morzem. Nie zależnie od pogody bo
żadna nie jest nam straszna - a tegoroczna była wyjątkowo udana choć jak to nad morzem, powietrze
było ostre, wiatr wiał z północy a słońce odbijając się w wodzie raziło.
Bosko.
Bo nad morzem powietrze ma właśnie ten niepowtarzalny zapach, jedzenie smakuje wyjątkowo,
zwykłe rzeczy nagle nabierają mocy. I do tego te kolory! Najpiękniejsze na świecie.
Chyba nie zamieniłabym naszego chłodnego, granatowego morza za żadne inne, choćby najbardziej
niebieskie i ciepłe, choćby z palmami na plaży i rafą koralową. Stwierdziłam już dawno, z całkowitą
powagą, że jesteśmy Ludźmi Północy.
Jednak na tegorocznej majówce coś mnie zaskoczyło, coś czego się nie spodziewałam, zbliżając się
radosnym krokiem do skraju wydm, z utęsknieniem wyczekując pierwszego, wiosennego spaceru
po plaży...
I oto oczom moim ukazała się ta upragniona plaża i morze, ale nie taka jak się spodziewałam.
Przywitał nas hałas plażowiczów w kostiumach, zapach sztucznego jedzenia, krzyki dzieci żądających przejażdżki na samochodzikach, plastikowe naczynia w naszym ulubionym barze i cały ten turystyczny kram typowy raczej dla lipa niż pierwszych dni maja.
Wiem, wiem, że pogoda była piękna, piasek ciepły, słońce prażyło. My jednak wolimy naszą nieco pustą plaże, rześką morską bryzę i chwilę spokoju z szumem fal w tle :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz